50. Dr Strange 2016

reż. Scott Derrickson

Niesamowicie zdolny, rozchwytywany i zakochany w swoim talencie światowej sławy chirurg ulega wypadkowi, który przekreśli jego dalszą karierę... lekarską.


UWAGA. Post zawiera pewną dawkę komiksowej ignorancji i potencjalnego niedocenienia Benadryla Cumberbuna.

Pierwszy (ale pewnie ostatni) film, który był dla mnie zachwycający w 3D. Zdecydowanie efekty tego typu wiele zyskują w tej technologii, chociaż bez 3D film też by mi się spodobał.

Po pierwsze to Marvel, co oznacza niewymuszony, świetny humor i gagi w odpowiednich momentach. Mam wrażenie, że na tym właśnie polega (filmowy) fenomen Marvela ostatnich lat - superbohaterowie przestali być tandetni a ich wzniosłe mowy są trochę mniej absurdalne, bo oni sami zdają sobie sprawę z tego jak sztucznie brzmią. 
Teraz możecie mnie zjeść :P

Sam Dr Strange nie wszedł do listy moich ulubionych marvelowskich postaci. Po pierwsze, Bernard Cabbagepatch nadal mnie nie przekonuje, choć jest dobrym aktorem. Po drugie,
z fabuły wynika, że praktycznie każdy może nagiąć sobie czasoprzestrzeń jeśli tylko będzie bardzo chciał (wiem wiem Iron Man to w takim razie żaden superbohater, ale przynajmniej bogatszy, przystojniejszy i ma lepszy dowcip). Po trzecie trochę przypomina mi paradoks Harry'ego Pottera - łamie zasady ale nie ponosi konsekwencji.

Wracając do efektów - świat, który działa tak jak chce umysł jest przepięknie stworzony. I mimo tej wyliczanki wyżej, film serio mi się podobał i czekam na Dr Strange'a w innych produkcjach.

PS. Eh i tak muszę googlować Badmintona Tennismatcha żeby umieścić do w tagach...

0 komentarze: