Na pierwszy ogień mistrzowie, bez których nic się nie ma prawa odbyć - reżyserzy*
Ostrzegam, notka jest długa!
1. Quentin Tarantino
Zawsze i od zawsze mój numer 1. Dzięki temu panu zaczęłam oglądać filmy z pasją, a nie tylko dla rozrywki. Tarantino pokazał mi, że kino to coś więcej. Że filmy to dzieła sztuki.
W filmach Tarantino króluje przemoc, jest ona jednak ukazana w sposób po trosze prześmiewczy. Krew leje się nienaturalnie i choć obrazy te są obrzydliwe to jednak na tyle nierealne i nie do końca serio, że - przynajmniej dla mnie - zupełnie do wytrzymania. Niektóre produkcje traktują przedmiot poważniej (np. we "Wściekłych psach" bywa mi trochę słabo) jednak Quentin zdaje się trzymać zasady by sceny rozlewu krwi były równie wyśmienitą rozrywką jak pościgi czy nawalanki superbohaterów.
Żeby nie było, że kocham przemoc :P Broń Boże nie dlatego kocham Tarantino. Próbuję nazwać to uczucie, które mi towarzyszy przy jego filmach, ale jakoś mi nie idzie.
Ten powolny, leniwy klimat, świetne poczucie humoru, dystans do całego świata, dialogi, dialogi i jeszcze raz dialogi i wreszcie muzyka. Tarantino robi swoje filmy z namaszczeniem i bardzo wyraźnie to widać na każdej klatce.
Biorąc pod uwagę, że widziałam "Pulp Fiction" mając lat piętnaście to nieźle się trzymam psychicznie :P
Na koniec złoty cytacik od mojej mamy: "Gdyby on nie robił filmów to byłby zboczeńcem"
must watch: "Pulp Fiction", "Bękarty wojny", "Cztery pokoje" - nowela "Człowiek z Hollywood" oraz bonus, bo tylko scenariusz, ale za to jaki: "Prawdziwy romans"
2. John Hughes
Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że autorem scenariuszy do większości filmów naszego dzieciństwa takich jak "Flubber", "Beethowen", "Kevin sam w domu" czy "101 dalmatyńczyków" jest jedna osoba.
Mistrz sztuki filmowej, mój idol absolutny - John Hughes.
Oczywiście nie będę tu rozprawiać o komediach familijnych. John Hughes bowiem także reżyserował.
Ale jak!
Ale jak!
Jego filmy reżyserskie są kierowane głównie do młodzieży lub tej grupy, którą dziś modnie nazywa się young adults. Językiem srebrnego ekranu opowiadał o prawdziwej młodzieży, o tym, że to też ludzie, którzy mają własny rozum, swoje zdanie i przede wszystkim - uczucia. Czasem poważniej - "Klub winowajców" a czasem dla jaj - "Wolny dzień Ferrisa Buellera". Ale zawsze mądrze, bez dennych żartów.
Niestety mistrz odszedł w 2009 roku. Zostawił po sobie filmy, które poruszają serce.
To dzięki niemu w ogóle odkryłam teen films z lat 80, czyli jeden z moich ulubionych gatunków.
must watch: "Klub winowajców", "Ona będzie miała dziecko", "Wolny dzień Ferrisa Buellera"
3. Mani Ratnam
Podejrzewam, że w większości Wam nieznany. Ratnam pochodzi z Tamil Nadu, indyjskiego stanu, który jest mi niezwykle bliski. Studiowałam język tamilski, ale najważniejsze jest to, że zdecydowałam się na to dzięki filmom Ratnama!
Jego filmy nie mają wiele wspólnego z Bollywoodem jaki przeciętny Europejczyk może kojarzyć. Mani Ratnam tworzy zarówno filmy właśnie w Bollywood jak i filmy tamilskie (tzw. Kollywood). Wszystkie są przepełnione emocjami. Emocje aż wylewają się z ekranu i rozdzierają widzom serce. Ratnam podejmuje tematy społeczne, jego filmy są prawdziwe, autentyczne, chwytają za serce i wyciskają łzy. To taki nieznany naszej kulturze sposób opowiadania historii, który po prostu trzeba zobaczyć samemu - polecam całą sobą i ręczę, że twórczość tego tamilskiego reżysera na pewno nie pozostanie nikomu obojętna.
Filmom Ratnama towarzyszy muzyka A.R.Rahmana, którego możecie kojarzyć ze "Slumdoga". To połączenie dwóch wielkich talentów daje naprawdę niesamowity efekt.
Filmom Ratnama towarzyszy muzyka A.R.Rahmana, którego możecie kojarzyć ze "Slumdoga". To połączenie dwóch wielkich talentów daje naprawdę niesamowity efekt.
must watch: "Dil Se" (uwaga! po seansie siedziałam zapłakana przed tv dobre 10 min gapiąc się w ekran pustym wzrokiem), "Bombay", "Yuva"
*dziwne się odmienia to słowo w liczbie mnogiej ale SJP podpowiada, że zarówno "reżyserzy" i "reżyserowie" to formy poprawne #linguistproblems
Ja pewnie będę niezbyt oryginalna ale powiem szczerze, że moim nr 1 jest od niedawno Wes Anderson. Jego twórczość odkryłam dość późno bo dopiero przy "Grand Budapest Hotel" ale szybko nadrabiałam zaległości i dałam się zaczarować jego stylowi.
OdpowiedzUsuńA tak swoją drogą to Tarantino po prostu uwielbiam!
Anderson mnie trochę drażni na dłuższą metę, ale "Kochankowie..." zawsze w moim sercu! ;)
UsuńJuż od jakiegoś czasu zbieram się do stworzenia takiego rankingu na swoim blogu. I napewno będzie w nim Tarantino. Pozdrawiam i zapraszam do siebie. www.kinodlakazdego.blog.pl
OdpowiedzUsuń