Kulisy Hollywood lat 50. i polowanie na czarownice z przymrużeniem oka.
Jeden z dwóch filmów, które dane mi było zobaczyć na Festiwalu w Berlinie. Ogromne przedwojenne kino, pełna sala i bracia Coen w najlepszym wydaniu.
Sama fabuła jest dosyć ciężka do opisania. Jest to bowiem zlepek scen, w których podglądamy kilka epizodów z życia aktorów i producentów filmowych, czasem silniej, czasem lżej ze sobą związanych. Wszystko kręci się wokół porwania gwiazdora, który jest w trakcie pracy nad tytułowym "Hail, Caesar!".
Jak większość filmów Coenów, jest to więc produkcja o zupełnie niczym i, jak zwykle, ogląda się to znakomicie!
Okraszone dużą dawką humoru, sceny wyśmiewają hollywoodzkie schematy tamtych lat jednocześnie oddając im hołd.
Plejada gwiazd nie zawiedzie, choć nie polecam sugerować się plakatem (Scarlett pojawia się chyba w dwóch a Jonah Hill w jednej scenie). Channing rozbawi do łez, nie zabraknie też Frances McDormand, a Josh Brolin zrobi to, co wszyscy dawno chcieliśmy (nie zdradzę tajemnicy, przekonajcie się sami i czerpcie z tego przyjemność :D).
Obiło mi się o uszy, że widzowie w polskich kinach po seansach komentowali głośno, że to były dwie godziny niczego. Cóż, może jest to film dla fanów kina. W każdym znaczeniu.
Ja byłam zachwycona i chyba jako jedyna na sali śmiałam się głośno.
OdpowiedzUsuńNa szczęście goście Berlinale docenili film i cała sala ryczała ze śmiechu nagradzając całość na koniec gromkimi brawami :)
UsuńWłaśnie dziś widziałam wywiad Ani Wędzikowskiej z odtwórcą głównej roli i przyznać muszę, że zainteresowała mnie fabuła, to coś oryginalne i innego niż dotychczasowe produkcje - jestem zainteresowana :)
OdpowiedzUsuń